You are currently viewing <strong>Najważniejszy jest pomysł</strong>

Najważniejszy jest pomysł

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o książce „Dawki fantomowe” Wojciecha Gliszczyńskiego, co jeśli dobrze pamiętam, wydarzyło się przy okazji wywiadu z autorem w drugim programie polskiego radia, poczułam się zachęcona do czytania. Zaraz potem usłyszałam fragment powieści w ciekawej interpretacji głosowej, nic więc dziwnego, że poziom mojego zainteresowania znacząco się zwiększył. W końcu książkę przeczytałam i muszę przyznać, że nieco mnie rozczarowała.

Opowiada ona o małżeństwie profesora medycyny ze świeżo upieczoną absolwentką szkoły pielęgniarskiej. On, starszy od żony o trzydzieści lat kierownik szpitala dla nerwowo i psychicznie chorych, który stosuje nowatorskie metody leczenia własnego pomysłu, jest wybitna osobowością. Ona natomiast to z początku młodziutka dziewczyna, ambitna, obowiązkowa i bezkrytycznie zapatrzona w swojego guru. Jednakże z czasem, inspirowana przez męża, zdobywa wykształcenie oraz wiedzę, co pozwala jej na wyjście z roli uczennicy podporządkowanej decyzjom pana i władcy i samodzielne kształtowanie zawodowej kariery. Czytelnik obserwuje proces dojrzewania osoby mało obytej, nienawykłej do uczestniczenia w kulturze, pozbawionej zaplecza intelektualno-duchowego, która dzięki związkowi z człowiekiem niezwykłym zyskuje ogromną szansę na rozwój oraz wybicie się i potrafi ją właściwie wykorzystać. Przyznać trzeba, że Ludwik Strauss nie tylko pomaga żonie zdobyć wykształcenie i wprowadza ją do zawodu, ale również nie żąda od niej niczego w sensie osobistym, nie narzuca wymagań, nazwijmy to małżeńskich czy rodzinnych. Irena posiada dużą swobodę decydowania o swoim życiu, co wydaje się być absolutnie wyjątkowe w latach pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych XX wieku. Zatem z jednej strony żyje w cieniu mistrza, ale z drugiej może się emancypować, co nawiasem mówiąc konsekwentnie, krok po kroku czyni.

Irena nie jest jedynie bohaterką, ale także narratorką historii o swoim małżeństwie, którą przedstawia w postaci pamiętnika. Wojciech Gliszczyński wykorzystał tę formę nie tylko jako źródło wiedzy o relacjach między małżonkami, lecz zastosował ją jako zabieg językowo – stylistyczny, pogłębiając w ten sposób charakterystykę pani doktor oraz przedstawiając cały powieściowy świat z jej punktu widzenia. Jednakże ponieważ Irena, pomimo dużej wiedzy oraz wykształcenia, chyba nie była obdarzona talentem narracyjnym i według mnie jej opowieść bywa momentami trochę nudnawa, skądinąd pomysłowy chwyt odautorski niestety nie porywa. A dodawszy do tego fakt, iż przywołana historia jest jedną z wielu podobnych, zatem o jej jakości zadecydować mógł tylko dobry pomysł na język przekazu. A właśnie tego tu brak. Trudno również dostrzec ton „wysublimowanej groteski ze świata Rolanda Topora”, o czym informuje tylna część okładki. Prawdę mówiąc, niewysublimowanej też nie ma, bo mam wrażenie, że autor nie starał się go uzyskać. A szkoda, bo to właśnie mógłby być wspomniany wyżej pomysł decydujący o jakości utworu.

Natomiast niewątpliwą zaletę „Dawek” stanowi rozległa wiedza pisarza na temat chorób psychicznych, dzięki czemu laik taki jak ja podczas lektury zyskuje pewną świadomość procesów zachodzących w mózgach osób nimi dotkniętych. Ponadto z książki można wynieść sporo informacji na temat systemu politycznego, w jakim funkcjonują bohaterowie oraz zależności ich życia i pracy od ludzi, którzy wprawdzie niewiele sobą reprezentują, ale za to dzierżą w rękach ster władzy i jednym telefonem mogą przekreślić czyjąś karierę.

Podsumowując, stwierdzam, że „Dawki fantomowe” to książka z pewnością niepozbawiona kilku istotnych zalet, które jednak nie przesądzają o jej literackiej wartości i nie czynią z niej szczególnie udanego przedsięwzięcia. Zatem życzę autorowi, aby następna okazała się ciekawsza, zwłaszcza, że po lekturze jego debiutanckiego tomu „Portrecista psów” nabrałam ochoty na więcej.

Dodaj komentarz