Czasami lubię wracać do starych lektur oraz filmów, gdyż ciekawi mnie, czy emocje, jakich dostarczyły mi w młodości, można przeżyć jeszcze raz w pierwotnej formie. I muszę przyznać, że bywa z tym bardzo różnie. Czasem zdarza mi się tak głęboko zanurzyć w przedstawionym przez pisarza lub reżysera świecie, że zapominam o rzeczywistości, dając się ponieść przeżyciom równie silnym, jak za pierwszym razem, ale częściej bywa odwrotnie. Mianowicie niegdysiejsze zachwyty nie tylko do mnie nie powracają, ale wręcz doświadczam zdziwienia bądź zażenowania, że siła oddziaływania danego tekstu była tak znacząca. W taki właśnie sposób myślę dzisiaj o filmie „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” oraz o książce powstałej na podstawie jego scenariusza.
Obraz jest świetny w znacznym stopniu dzięki kreacji Robina Williamsa wcielającego się w postać Johna Keatingsa.
Akcja zarówno filmu, jak i powieści rozgrywa się na początku roku szkolnego w prestiżowej szkole dla chłopców, w której zatrudniono nowego nauczyciela literatury – prof. Johna Keatinga. W szkole panują bardzo surowe zasady i ostra dyscyplina. Jest to okres tzw. czarnej pedagogiki, a więc podstawową metodę wychowawcza stanowi przemoc zarówno fizyczna, jak i psychiczna. Profesorowie, z przerażającym dyrektorem Nolanem na czele, zyskują u uczniów posłuch, wzbudzając w młodych sercach bojaźń i drżenie. Rodzice, ludzie przeważnie majętni, lecz nie do końca spełnieni życiowo, pragną zaspokoić własne niezrealizowane ambicje poprzez dzieci. Chcą mieć powód do dumy, dlatego posłali synów do jednej z najlepszych szkół, która zapewni im wstęp na renomowane uczelnie wyższe. Nikt tu nie bada predyspozycji młodych ludzi ani nie pyta, czym chcieliby się w życiu zajmować. Ich przyszłość została starannie zaplanowana przez rodziców, a zadaniem szkoły była pomoc w realizacji owego planu z jak największą skrupulatnością.
Na tym tle profesor Keatings prezentował się jak przybysz z innej planety. Kulturalny, wyluzowany, z poczuciem humoru niemal od pierwszego wejrzenia podbił serca większości chłopców, których nikt nigdy nie tylko nie pytał o zdanie, ale nie okazywał nawet elementarnego szacunku dla ich odczuć, bo przecież dzieci ryby głosu nie mają. Ponadto posiadał talent aktorski oraz umiejętność wzbudzania u uczniów zafascynowania literaturą. Jednakże tym, co szczególnie wyróżnia nowego nauczyciela na szkolnym firmamencie jest poczucie misji kształtowania u młodzieży niezależności myślenia. Powyższy zestaw walorów powinien czynić z Keatingsa belfra doskonałego. Niestety, stało się inaczej i jego działania zamiast pożytku, przyniosły tragiczny dla uczniów finał
Należy więc postawić pytanie, czy pełen polotu, charyzmatyczny nauczyciel czynił właściwie, zachęcając chłopców do postępowania w zgodzie ze sobą i do buntu przeciw starszemu pokoleniu? Moja odpowiedź brzmi: nie. Oczywiście opresyjne społeczeństwo ze stworzonym przez siebie systemem oświaty tworzą sztywny, opresyjny tandem, ale wysyłanie do walki z nimi bardzo młodych ludzi pozbawionych zaplecza emocjonalnego stanowi poważne nadużycie i prowadzi wprost do nieszczęścia. Keatings powinien przewidzieć konsekwencje swojego postępowania, tym bardziej, ze nie był on już młodym nauczycielem, lecz dojrzałym, blisko czterdziestoletnim mężczyzną.
Czy wobec tego nie należy dążyć do obalenia złych systemów? Oczywiście, że trzeba to robić. Ważny jest jednak wybór odpowiedniej strategii działania. Mianowicie trzeba zacząć powoli, z rozwagą, stosując metodę małych kroków, budzić świadomość i gromadzić siły. Dopiero gdy solidna baza będzie gotowa, można podjąć próbę zburzenia rudery udającej pałac. A ponieważ nasz bohater postąpił odwrotnie, nie wykorzystując wyobraźni ani przezorności, dlatego musiał ponieść klęskę .Szkoda tylko, że jej sutkami obarczył także spragnionych uwagi i troski wychowanków. Ciężar szkoły pomnożony przez wagę zawiedzionych nadziei i poczucie osamotnienia dają gwarancję długotrwałej traumy, z której trudno się otrząsnąć.
Uważam, że „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” to świetna propozycja do przedyskutowania zarówno z nauczycielami, kandydatami do zawodu, jak i z uczniami, którzy zazwyczaj łatwo ulegają atrakcyjnym manipulatorom potrzebującym kółka adoracyjnego dla zaspokojenia własnej próżności, a wśród nauczycieli można ich znaleźć całkiem sporo.